![]() |
Fot.BiN |
Nie
jem.
Jestem wegetarianką od kilku lat. Miałam swoje wzloty i upadki, probowałam
diety wegańskiej, koniec końców, z miłości do białego wina w towarzystwie sera
camembert, pozostałam przy diecie weggi.
Nie uważam się za wegeterroryste, nie zagadam ludziom w talerze i nie zalewam się łzami, przejeżdżając koło KFC. Nie krzyczę "morderca” na faceta jedzącego burgera i nie pikietuje pod ratuszem. Nie narzucam swojego sposobu życia za to chętnie się nim dziele, jeśli ktoś jest zainteresowany, jak to jest być wegetarianinem, chętnie opowiadam i udzielam wskazówek. Niestety nie mogę liczyć na to samo, zawsze w towarzystwie znajdzie się ktoś, na kogo moja dieta działa jak płachta na byka. Zdarzały się różne dziwne sytuacje, już nie wspominając o wiecznych pytaniach „skąd bierzesz białko?” i nieodpartej ochocie, aby odpowiedzieć „znienacka!”. Była dziewczyna, która moje zdjęcie cielaka, skomentowała zdaniem „nie masz prawa narzucać mi swoich wyborów, mam prawo jeść mięso”. Nie wspomnę, że działo się to na grupie prozwierzęcej, ale ponieważ owa Pani wiedziała, że mięsa nie jem, odebrała to jako atak na jej wolność na talerzu, gdy ja chciałam pokazać tylko, nietypowe ubarwienie malej krówki. No cóż, dla niektórych to już był stek… Często też słysze, pytanie „Ale po co? I tak świata nie zmienisz”. Prawda, sama świata nie zmienię, ale zmienię swój świat i to mi starcza, poza tym, co roku przybywa ludzi, odrzucających mięso i cieszy mnie to niezmiernie . Do moich „ulubieńców” jednak należą jednak ci nader wylewni, którzy na fakt, że ja mięsa nie jem zaraz dzieła się ze mną swoim mięsnym menu… Ta historia miała miejsce kilka lat temu, gdy wegetarianin w towarzystwie był niczym zombie; złapać i badać? Czy ubić, zanim mnie zarażą?
Nie uważam się za wegeterroryste, nie zagadam ludziom w talerze i nie zalewam się łzami, przejeżdżając koło KFC. Nie krzyczę "morderca” na faceta jedzącego burgera i nie pikietuje pod ratuszem. Nie narzucam swojego sposobu życia za to chętnie się nim dziele, jeśli ktoś jest zainteresowany, jak to jest być wegetarianinem, chętnie opowiadam i udzielam wskazówek. Niestety nie mogę liczyć na to samo, zawsze w towarzystwie znajdzie się ktoś, na kogo moja dieta działa jak płachta na byka. Zdarzały się różne dziwne sytuacje, już nie wspominając o wiecznych pytaniach „skąd bierzesz białko?” i nieodpartej ochocie, aby odpowiedzieć „znienacka!”. Była dziewczyna, która moje zdjęcie cielaka, skomentowała zdaniem „nie masz prawa narzucać mi swoich wyborów, mam prawo jeść mięso”. Nie wspomnę, że działo się to na grupie prozwierzęcej, ale ponieważ owa Pani wiedziała, że mięsa nie jem, odebrała to jako atak na jej wolność na talerzu, gdy ja chciałam pokazać tylko, nietypowe ubarwienie malej krówki. No cóż, dla niektórych to już był stek… Często też słysze, pytanie „Ale po co? I tak świata nie zmienisz”. Prawda, sama świata nie zmienię, ale zmienię swój świat i to mi starcza, poza tym, co roku przybywa ludzi, odrzucających mięso i cieszy mnie to niezmiernie . Do moich „ulubieńców” jednak należą jednak ci nader wylewni, którzy na fakt, że ja mięsa nie jem zaraz dzieła się ze mną swoim mięsnym menu… Ta historia miała miejsce kilka lat temu, gdy wegetarianin w towarzystwie był niczym zombie; złapać i badać? Czy ubić, zanim mnie zarażą?
Lato w Anglii krótkie i liche wiec słońce trzeba wykorzywtywać ile się da. Grill to pierwsze na liście, co można robić w ładny,ciepły i suchy wieczór. Moja znajoma właśnie wynajęła ładny domek, z pokaźnym ogrodem i postanowiła parapetówkę zrobić w formie grilla. Zapakowałam więc warzywa, ser i sojowe kiełbaski i udałam się z moim mężem na owego grilla. Mąż piersią z kurczaka nie pogardzi (nigdy nie naciskałam za mocno, aby odrzucił mięso, sam zdecydował się na drób i ryby) więc z gospodarzem przypilnował grilla, gdy ja na miejscu przygotowałam sałatkę. Miła atmosfera, białe winko i butelkowany Budweiser wprowadził wszystkich w dobry nastrój i można było zasiąść do suto zastawionego stołu. Nagle Janusz polskiego biznesu na wyspach, nijaki Radek co autami handluje, sąsiad gospodarzy spojrzał na moje sojowe kiełbaski i krzyknął „A co to ku*&% jest?!” Gospodyni, nakładając sobie sałatkę, odpowiedziała spokojnie, że kiełbaski sojowe. „Na ch*&?!” nie odpuszczał biznesmen. Gospodyni zerka na mnie z mina „mnie on też wkurza” i odpowiada, że koleżanka, wkazując na mnie, nie je mięsa i przyniosła sobie zastępstwo. Janusz zerknął na mnie, błysk w oku jak u drapieżnika, który wyczul ofiarę, rozsiadł się na krzesełku, aż mu się mięsień piwny wyraźnie odznaczył pod markowa koszulka i cmoknął. Z durnym uśmiechem dodał, żebym spróbowała porządnej polskiej kiełbachy, to się naprawie. Mąż lekko się napiął, nie aby stanąć w mojej obronie…raczej Janusza. Uśmiechnęłam się słodko i nakładając sobie moje pyszne sojowe kiełbaski, odparłam, że nie jestem zepsuta i mnie naprawiać nie trzeba, jeśli chodzi o naprawę, to tej bardziej wymagają złomy, którymi handluje. Janusz poczerwieniał niczym karoseria jego 3-ki, reszta stołu ryknęła śmiechem, mąż klepie mnie po nodze, abym wyluzowała. Janusz przyjął cios na klatę, wyprostował się w krzesełku i nabijając sobie kiełbaskę na widelec rzekł: "Patrz co ja myślę, o twoim wegetarianizmie". Po czym wpakował sobie kiełbasę po buzi. Dumny z siebie przeżywał ja, patrząc mi w oczy. Nie pozostało mi nic innego jak życzyć mu na zdrowie. Jednak to nie wystarczyło Polskiemu przedsiębiorcy, zaczęło się to, wkurza mnie najbardziej. Próba wbicia mi szpili na siłę, czyli przegląd jadłospisu.
-Wiesz co zjadłem na śniadanie? Jajecznice na boczusiu, pysznym tłustym boczusiu z młodej świnki. Pycha, a potem zjadłem kanapkę z szynką. Na obiad pojechałem do takiej knajpy przy drodze, tam jak się leci na Evsham, serwują tam super steki, wziąłem sobie krwisty, no ku^&a ale dobre było. Podobno właściciel sam te krowy zarzyna, jednego wziąłem na miejscu, drugiego surowego poprosiłem, aby mi zapakował, niech mój pies tez podje dobrze, hehehe. Mięsko krwiste, krowa musiała długo umierać co? No ale dobre w ch*& było i jutro tez tam pojadę.- recytował, wpychając sobie kolejne kiełbaski w paszcze, aż się zasapał. Było tak fajnie, a teraz zapanowała jakaś nie mila atmosfera. Trzeba było zakończyć dyskusje z tym pajacem, wiec po chwili ciszy, spokojnie spytałam, czy teraz opowie nam wszystkim, przy tym stole, jak się ładnie, za przeproszeniem, wysrał po tym wszystkim skoro taki wylewny. Radek aka Janusz, z czerwieni przeszedł do ciemnego bordo, serio myślałam, że mu zaraz głowa eksploduje, gospodarz ryknął śmiechem, reszta gości za nim. Mąż tylko pokiwał głową, a mój oponent stwierdził, że jestem chamska i jakaś nienormalna jak zresztą wszyscy zieloni, geje i transwestyci i on nie będzie więcej ze mną rozmawiać… Koniec końców reszta wieczoru przebiegła w milej atmosferze, Janusz chodził nadąsany. No cóż, na przyszłość niech wie, że się nie zaczyna z weggi;)
Każdy ma prawo jeść jak chce i żyć jak chce. Jeśli czyjeś czyny nie krzywdzą innych nie powinnismy w nie ingerować na siłę. Tylko słabi ludzie wyśmiewają coś nowego i nieznanego, bo wiedzą, że nie są na tyle silni aby spróbować. Wiedzą, że polegną dlatego bronią się w taki sposób. Można czegoś nie rozumieć albo niepopierać ale nie znaczy to, że można to wyśmiewać, bo może się to obrócić przeciwko WAM.
Aha, nie leci mi ślinka gdy czuje zapach koszonej trawy...
B.
B.